Zabrałam się więc do pracy. Po przejrzeniu dwóch pudeł serwetek w sklepie plastycznym, wybór padł na kolorowe różyczki. Wszystko poszło bardzo szybko,biała farba, klej, serwetka, lakier i tona papieru ściernego. Niby wszystko super, ale jednak coś nie gra. Takie to zwykłe, bez polotu i fantazji. Co teraz? Zaczynam od nowa!
Przydałoby się, wiec ściągnąć wszystkie warstwy lakierów i innych substancji. Szlifierka zawiodła - została opalarka. Po długich wysiłkach mojego taty, udało się doprowadzić tackę do surowego drewna. Zabawa zaczyna się od nowa. Wybór serwetki trwał dobre dwa dni, a projektowanie wszystkich detali kolejne dwa. Pomysłów było mnóstwo, a ja oczywiście nie mogłam się zdecydować. Nie zawiodła mnie moja ulubiona seria kocich serwetek. Biała farba, czarna farba - jest nieźle, może się udać, jeszcze tylko serwetka. Zestresowana zabrałam się do wyrywania wzoru z serwetki. Pierwszy raz techniką "na mokro". Co jak nie wyjdzie? Co jak potargam wszystko? ( Ja i te moje stresy ) Serwetkowe koty przeżyły na szczęście operacje. Chirurg też. Naklejam! Udało się ! Jeszcze tylko lakier i szlifowanie.
Teraz mam piękną tackę, na której jem śniadania w łóżku, bo po co wstawać, jak można leżeć :)
Co myślisz o tej tacce? Napisz w komentarzu ! Jestem ciekawa Twojego zdania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz